Choć prezentowany przeze mnie materiał miał się ukazać jako audycja w pierwszej połowie stycznia, ogólna niemożność Wszechświata doprowadzająca mnie do szaleńczej frustracji sprawiła, że ukaże się dopiero teraz i do tego w formie pisemnej.
Zaczniemy od przeszacownego Motörhead, który to zespół jest starszy niż sama idea thrashu, choć bez wątpienia był inspiracją przy jego powstawaniu. Otóż Motörhead popełnił właśnie swój dwudziesty pierwszy album studyjny pod nazwą Aftershock. Jak na zespół, który przez ostatnie czterdzieści lat istnienia gra z grubsza rzecz biorąc to samo, wykazali się godną podziwu inwencją przy zachowaniu ściśle określonych przez siebie ram stylistycznych. Bardzo ściśle określonych. Mimo charakterystycznego dla zespołu brzmienia typu "ściana dźwięku", muzyka na tym krążku nie zlewa się w jedno i ma w sobie wystarczająco dużo przestrzeni, by słuchacz mógł docenić grę pojedynczych instrumentów. Można uczciwie powiedzieć, że staruszkowie trzymają klasę. Ale nie będę Was przekonywać, przekonajcie się sami. Going to Mexico.
Nieco gorzej od tych weteranów rocka radzą sobie ojcowie założyciele thrash metalu, zespół Megadeth. Po popełnieniu kilku nieśmiertelnych przebojów w czasach młodości, balansują w swoich albumach między wybitnością a przeciętnością, głównie, moim zdaniem, z powodu niefortunnej decyzji Mustaine'a, że będzie śpiewał, zamiast mówić, jak miał to kiedyś w zwyczaju. Jego możliwości wokalne ograniczają kreatywność jak chodzi o linię melodyczną wokalu, czym upraszczają spore partie utworów. I człowiek tylko podpiera ręką brodę i czeka na tę solówkę. Bo solówki UMIĄ robić. No to teraz czas na zderzenie z tytułowym utworem wydanego w czerwcu albumu Super Collider.
Jakkolwiek Amorphis w swoich poszukiwaniach oddryfował dość daleko od tradycyjnego death/doom, jednak nawet zagorzali fani wszystkiego, co brutalne, muszą ich pracy przyznać spore walory artystyczne. Na swoim kwietniowym krążku Circle łączą death/doom i całkiem melodyjne i delikatne partie progesywne, pozostając jednak bezpiecznie oddaleni od komercyjnej banalności. Odeszli też od tradycyjnego dla siebie nawiązywania w swych utworach do fińskiego poematu Kalevala, który został skompilowany w dziewiętnastym wieku na podstawie tradycyjnych przekazów ustnych. Kalevala jest dokumentem zbierającym w jednym miejscu całą fińską mitologię. Niemniej jednak album "Circle" opowiada historię człowieka, który szuka swojego miejsca w życiu i stara się wywalczyć sobie wolność, jednak zamiast tego pogrąża się w metafizycznej ciemności i umiera w poczuciu bezsensu. Zapraszam do wysłuchania Enchanted by the moon.
Szwedzki Soilwork wydał w lutym podwójny album The Living Infinite. Zespół jest znany ze swojego twórczego podejścia do muzyki i czerpania z różnych podgatunków metalu. Tak jest i w tym przypadku. Na albumie usłyszymy w każdym momencie więcej inspiracji muzycznych, niż zdążymy wyliczyć pozostając na bieżąco. Soilwork wydali album, który pozostając bezapelacyjnie współczesny, czerpie garściami z historii rocka i metalu, a nawet z muzyki ludowej. Efekt końcowy jest nader interesujący i godny polecenia. Let The First Wave Rise.
Duma brazylijskiego metalu, legendarna Sepultura, wydała tej jesieni już trzecią z kolei płytę bez obu braci Cavalera. Tytuł krążka jest dosyć przydługi: The Mediator Between Head and Hands Must Be the Heart. Pomijając standardowe ubolewanie nad okrucieństwem tego świata i bonus track ostrzegający przed konsekwencjami zauroczenia się w zombie, Sepultura podjęła się tematu na czasie, jakim jest nagonka na Kościół katolicki, który obecnie w mediach bywa przedstawiany jako instytucja zaludniona przez zboczeńców. Zespół z zaangażowaniem prześledził historię papiestwa, by spośród 266 następców świętego Piotra skompilować listę sześciu, których same imiona mają być tak potężnym oskarżeniem Kościoła, że ten z miejsca straci rację bytu. Na tej liście, sięgającej aż do czwartego wieku naszej ery, jedynie Aleksander VI i Bonifacy VIII mają na swoim koncie coś więcej, niż tendencyjnie generowane nieporozumienia. Niemniej jednak z pewnością utwór The Vatican spełnia wszystkie normy rzetelnego i wyważonego przedstawiania faktów u wojujących antyklerykałów.
Przejdźmy do mniej kontrowersyjnych tematów. Zespół Carcass wydał we wrześniu szóstą porcję rzetelnej rzeźni pod nazwą Surgical Steel. Pierwszy album po dłuuugiej przerwie - ostatnia płyta studyjna zespołu została wydana w 1996 roku, już po rozpadzie Carcass. W porównaniu do swoich poprzednich dokonań zespół zdecydowanie przyśpieszył tempo gry oraz zmodyfikował styl wokalu. Efektem jest bardziej agresywne brzmienie krążka, co podważa moją teorię o łagodnieniu twórczości muzyków metalowych wraz z ich starzeniem się. Captive Bolt Pistol to nazwa narzędzia służącego do odurzania zwierząt hodowlanych przed ich zabiciem. Wysłuchajmy utworu Carcass opisującego ze szczegółami jego działanie.
Chimaira to jeden z bardziej znanych zespołów dokonujących fuzji różnych gatunków pod uogólnioną nazwą New Wave of American Heavy Metal. Fuzja ta jest szczególnie przyjemna dla ucha, ponieważ często zawiera w sobie elementy groove'u. Groove pomaga muzyce metalowej zbudować momentum, czyniąc ją łatwiejszą w odbiorze. Nie inaczej jest z czerwcowym albumem Chimaira'y, zatytułowanym Crown of Phantoms i traktującym o byciu lepszym od innych i, co się z tym wiąże, byciu generalnie wkurzonym oraz o fantazjowaniu o mordowaniu innych ludzi. Na szczęście wokalista swoim growlem nie ułatwia usłyszenia tej tyrady przemądrzałego nastolatka i można się skupić na docenianiu znacznie bardziej inspirującej od tekstu muzyki. Zapraszam do wysłuchania Wrapped in Violence.
Na deser zostawiłam Wam Immolation, którzy wydali w maju Kingdom of Conspiracy. Ach, cóż to za album! Ledendarny zespół death metalowy eksploruje na nim uogólnioną teorię spiskową, co może nie każdego wzruszyć. Natomiast muzyka, która ma nas skłonić do przemyśleń na temat natury współczesnej rzeczywistości politycznej, posiada wszystkie elementy, które są potrzebne, by uczynić album legendarnym. Złożona konstrukcja utworów, gra instrumentów i wokal na najwyższym poziomie, umiejętne i zarazem dyskretne budowanie napięcia z utworu na utwór, a także wewnątrz tychże utworów, a wszystko razem adekwatnie zmiksowane. Posłuchajcie zresztą sami. All That Awaits Us. Jeśli słuchacie na laptopie, podłączcie słuchawki. Będzie różnica, obiecuję.
A na koniec disclaimer: przesłuchałam całe te płyty i w żadnym przypadku nie dotarłam do teledysku aż do momentu, kiedy przygotowywałam ten wpis cztery miesiące po pierwotnym przygotowaniu audycji. Zupełnie nieświadomie wybrałam te same utwory, które zostały użyte do promocji albumów. Poczytuję to sobie za zasługę i za weryfikowalny dowód mainstreamowości własnego gustu (tudzież posiadania uszu). :P
Brak komentarzy: